gazeta "Słonecznego Domu"

gazeta "Słonecznego Domu"
To gazeta mojego Środowiskowego Domu Samopomocy "Słoneczny Dom" z Ursusa. Okładka jednego z archiwalnych numerów. Dostępna na https://drive.google.com/drive/folders/0B9e8Z7OkI74RcU5UTEt1bjRCd0U?usp=sharing

niedziela, 28 kwietnia 2019

wyniki testu DNA

Zrobiłem sobie i szwagrowi badanie na Przybliżone Pochodzenie Etniczne. Skorzystałem z usług firmy MyHeritage. Musiałem czekać na wyniki trzy dni dłużej niż Michał, co dość mocno mnie poirytowało. W końcu się jednak doczekałem.

Zacznę od tego, że moim zdaniem nie ma wyników dobrych i złych. Są tylko bardziej lub mniej ciekawe. Moje należą chyba do tych mniej ciekawych, są bowiem bardzo jednolite. Może jednak ta jednolitość również jest ciekawa.

Oto moje wyniki: mam aż 99,1 procent genów Europejczyków z Europy Wschodniej (przy czym my, Polacy, nazywamy ten rejon Europą Środkowo-Wschodnią) oraz 0,9 procent genów Bałkańczyków. U Michała prezentuje się to dużo bardziej różnorodnie: 46.6 proc. Europejczycy z Europy Wschodniej, 33.5 proc. Bałkańczycy, 15.2 proc. Bałtowie i 4.7 proc. Finowie.

Nie znalazłem nikogo z bliskiej ani dalszej rodziny, ponad tysiąc osób zostało sklasyfikowanych jako moi odlegli krewni (nie bliższy niż ósmy stopień pokrewieństwa). Co ciekawe, mimo braku genów skandynawskich czy fińskich, zaskakująco dużo odległych krewnych pochodzi z krajów skandynawskich, a zwłaszcza z Finlandii i Szwecji.

Teraz garść statystyk, w których przedstawię, kto spośród przebadanych w MyHeritage ma DNA najbardziej zbieżne z moim. Przede wszystkim - DNA każdego człowieka z każdym pokrywa się w 99,9%. Różnić się może 0,1% i teraz przedstawię zbieżności w ramach tego 0.1%, które na ogół się różni. Najwięcej wspólnego DNA z moim ma Norweżka Viktoria Rand - 0,7% (47,5 centymorganów). Również z nią mam najwięcej wspólnych segmentów - siedem. Co ciekawe, z nazwisk jej przodków raczej nie wynika, by miała dużo słowiańskiego pochodzenia. Nazwiska są germańskie, tylko jedno tak jakby rosyjskie. Najdłuższy pojedynczy segment wspólny z moim ma natomiast Stanisław Włosek - 34,5 centymorganów. Minimalnie mniej ma Urszula Ree z domu Karolak. Jak więc widać, pokrewieństwo z Polakami "daje się mocno we znaki".

Na koniec dwa "światłe" spostrzeżenia. Po pierwsze, okazało się, że raczej nie mam "egzotycznych" przodków i uważam, że to również jest wartościowa informacja. Po drugie, mówiąc "pół żartem, pół serio", zwolennikom czystości rasowej chyba bardzo spodobałby się mój wynik (przypominam: 99,1 procent genów Europejczyków z Europy Wschodniej).

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Opowiadanie o Marii

TYTUŁEM WSTĘPU
Piszę ten wstęp w kwietniu 2019 roku. Samo opowiadanie napisałem natomiast w marcu lub kwietniu roku 2011, a więc osiem lat wcześniej. Przez ten czas nikomu go nie pokazywałem. Dlaczego tak długo trwało, zanim zdecydowałem się na upublicznienie „Opowiadania o Marii”? Kiedy to pisałem, dużo sięgałem do Biblii i w pewnym momencie zorientowałem się, że prawdopodobnie połączyłem historie co najmniej dwóch osób – Marii Magdaleny i Marii z Betanii. Miałem ochotę schować się ze wstydu. Dopiero niedawno, analizując tekst biblijny, zauważyłem drobniuteńki szczegół, który przywrócił moją wiarę w to, że Maria Magdalena i Maria z Betanii to jednak mogła być ta sama osoba. Nie można tego zakładać, ale jednak nie jest to niemożliwe. Chodzi o to, że nawróconą jawnogrzesznicę z Łukasza 7, 36-50 zawsze utożsamiałem z Marią Magdaleną (choć nie ma na to dowodu), natomiast kobietę, która namaściła Jezusa w Betanii (Mateusza 26, 6-13; Marka 14, 3-9; Jana 12, 1-8) z Marią z Betanii. Okazało się, że oba te wydarzenia miały miejsce w domu niejakiego Szymona. Bardzo prawdopodobne, że Szymon to była ta sama osoba. Nie wiadomo, czy było to jedno, czy dwa różne wydarzenia – w moim opowiadaniu oddzielam te wydarzenia, wychodząc z założenia że Ewangelie to dzieła teologiczne, które nie muszą być idealnie ścisłe historycznie. Zresztą nie wypieram się tego, że moje opowiadanie to przede wszystkim dzieło mojej bujnej wyobraźni. Spokojnie, nie mam urojeń, że doznałem jakiegoś „boskiego natchnienia”, które sprawiło, że odtworzyłem prawdziwą historię Marii Magdaleny.
Chcę poruszyć jeszcze jedną kwestię. Otóż, kiedy straciłem przekonanie do pisania tego tekstu, bo uznałem za pewnik, że Maria Magdalena i Maria z Betanii to dwie różne osoby, przerwałem pisanie, choć miałem w planach jeszcze sporo treści. Uznałem, że nie będę teraz na siłę kończył tego opowiadania, bo widzę, że w bardzo fajny sposób się złożyło, że tak naprawdę można było je skończyć właśnie w tym momencie. Nie chcę ze szkodą ulepszać tego, co już jest moim zdaniem dobre. Zapraszam zatem do czytania :-) .

OPOWIADANIE O MARII
Maria Magdalena miała ciężkie i smutne życie. Nie miała powodów, by mieć nadzieję na cudowną odmianę, ale pewnego dnia nieoczekiwanie pojawił się w jej życiu On. Był to Jezus Chrystus. Stało się to w chwili, kiedy wydawało się, że nie można być już głębiej poniżonym i że zaraz dojdzie do wydania wyroku śmierci na Marię.
Maria szybko została wdową. W tamtych czasach takie kobiety miały szczególnie ciężko. Na dodatek posiadała dziecko i musiała coś zrobić, żeby zapewnić mu chleb. Bardzo kochała swojego synka i nie wyobrażała sobie, że mógłby on cierpieć głód. Chciała mieć pieniądze dla niego, nie dla siebie. Uznała, że jedynym wyjściem jest prostytuowanie się. Nie miała wysokich żądań finansowych, ale jej klienci czasem byli hojni. Trochę zarabiała. Czuła ogromną radość, kiedy jej synek cieszył się z przynoszonych do domu smakołyków i jadł je. Łapały ją jednak ciężkie wyrzuty sumienia, miała niechęć do samej siebie, i, co najgorsze, była napiętnowana przez społeczeństwo. Nikt jej nie szanował, czasem wytykano ją palcem na ulicy.
Kiedy jej syn dorósł i zaczął pracować, zastanawiała się poważnie, czy nie zrezygnować z nierządu. Doszła jednak do wniosku, że i tak do końca życia w oczach wszystkich pozostanie dziwką. Była przekonana, że jest bardzo złym człowiekiem. Sama miała takie zdanie o sobie, a w dodatku nie raz to słyszała zarówno od krewnych, jak i od obcych ludzi. Klienci przeważnie byli w porządku, ale zdarzali się i tacy, którzy ją gwałcili i poniżali podczas stosunku. Kiedy ją krzywdzono, płakała po cichu, nie zdradzając powodu. Mieszkała wspólnie z siostrą Martą, odkąd syn się usamodzielnił, bo nie chciała żyć sama. Marta kochała ją, ale miała jej za złe, że prowadzi grzeszne życie i niszczy dobre imię całej rodziny. Maria miała też brata, Łazarza, którego bardzo kochała.
Bardzo ciężko przeżywała fakt, że jest nierządnicą i wynikające z tego napiętnowanie. Czuła się bezsilna. W swoich modlitwach prosiła Boga o pomoc, błagała o przebaczenie, nie skarżyła się na ciężki los, bo uważała, że sama jest sobie winna.
Pewnego dnia doszło do prowokacji. Przyszedł do niej mężczyzna, którego nie znała, i zaproponował pieniądze za seks. Zawsze bała się nowych, ale, ponieważ nie zwykła odmawiać, zgodziła się. Po chwili została pochwycona przez faryzeuszy i uczonych w Piśmie. Zabrali ją siłą i poszli w kierunku świątyni. Maria była przerażona. Ale okazało się, że tym razem Bóg zesłał na nią nieprawdopodobnie wielką łaskę. Za chwilę miała po raz pierwszy spotkać Tego, który odmienił jej życie.
Oprawcy trzymali Marię bez szacunku. Bolało ją, bo byli bardzo niedelikatni. Szydzili z niej, poczuła, jak ktoś w nią plunął. Grożono jej śmiercią. Ale ona nie obwiniała ich, tylko siebie. Miała poczucie, że po prostu zasługuje na takie traktowanie. Bała się bardzo, ale czuła, jak Ktoś ją pociesza w sercu: „Mario, zaraz będzie lepiej, wytrzymaj jeszcze moment”.
Gdy grupa dotarła do świątyni, było tam dużo ludzi. Wszyscy słuchali w ciszy Jednego z nich. Był nim Jezus Chrystus. Wtedy dostojnicy żydowscy przepchali się przez tłum, trzymając przy sobie i szarpiąc Marię. Postawili ją pośrodku ludu, tuż obok Jezusa. Ogłosili wobec wszystkich, że ta oto kobieta właśnie została przyłapana na cudzołóstwie. Czuła się niewiarygodnie poniżona, wręcz zeszmacona. W dodatku nie wiedziała, o co chodzi, ale Jezus wiedział. Wiedział, że faryzeusze chcieli, żeby zgodnie z Prawem Mojżeszowym kazał ukarać Marię śmiercią przez ukamienowanie. To zresztą zasugerowali i Maria zamarła z przerażenia. A ponieważ Prawo Rzymskie nie karało śmiercią cudzołóstwa, można by było oskarżyć Jezusa o popełnienie przestępstwa. Jezus zrozumiał ich podstęp i zaczął ostentacyjnie ignorować oskarżycieli Marii. Nachylony, pisał palcem po ziemi. Ponieważ nie przestawali Go dopytywać o tę sprawę, w końcu im odpowiedział: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. Nic lepszego nie można było powiedzieć. Z powodu braku argumentów oskarżyciele Marii szybko się rozeszli z okolic świątyni. Wtedy Maria znalazła się sam na sam z Jezusem. Czuła ogromną ulgę i miłość do Jezusa. Jezus spytał się retorycznie: „Nikt cię nie potępił?”. Ona potwierdziła: „Nikt, Panie”. Usłyszała odpowiedź: „I Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz!”
Maria nie próbowała dłużej rozmawiać z Jezusem. Poszła. Czuła w środku ogromną radość. Jej życie nabrało nowego sensu. Postanowiła zmienić się na lepsze. Grzecznie odmawiała wszystkim potencjalnym klientom i spostrzegła, że może skończyć z nierządem. Momentami nie dowierzała, że Ktoś, kto ma wśród ludu tak ogromny autorytet wziął ją w obronę i uznał za kogoś wartościowego. Bardzo pragnęła spotkać się z Nim kolejny raz, bo łaknęła pociechy i wsparcia, a także była w Nim zakochana. Bała się jednak spojrzeć Mu prosto w oczy. Bardzo pragnęła być z Nim, ale jednocześnie bardzo się lękała, bo Jezus był nieustannie czymś zajęty i ciągle przebywał wśród ludzi. Wiedziała, że będą ją odrzucać i przykro jej się robiło na myśl o pogardzie, która ją czeka, jeśli zbliży się do Jezusa.
W końcu postanowiła, że jednak pójdzie do Jezusa, gdy nadarzy się okazja. Bardzo chciała Mu podziękować, ale nie wiedziała jak. Doszła do wniosku, że może tylko pokazać, jak bardzo Go kocha.
Pewnego razu dowiedziała się, że Jezus przebywa u pewnego faryzeusza. Miała przy sobie flakonik olejku. Nie zważając na konsekwencje, weszła do domu, w którym byli i zaczęła spontanicznie płakać. Oblewała łzami Jego nogi i wycierała je włosami swojej głowy. Całowała Mu też stopy i namaszczała je olejkiem. Faryzeusz, widząc to, zgorszył się, że Jezus pozwala nierządnicy dotykać się. Maria bała się bardzo, ale czuła się nieprawdopodobnie szczęśliwa, że Jezus nie odepchnął jej od siebie. A kiedy powiedział faryzeuszowi, że ona udowodniła, że bardzo Go kocha, a on tego nie zrobił, zorientowała się, że Jezus całkowicie zrozumiał jej intencję. Jej chodziło tylko o pokazanie miłości. Po chwili Jezus odpuścił Marii grzechy.
Maria poczuła się na tyle pewnie, że pomyślała: „A może ja też Go mogę zaprosić?” Kiedy Jezus wyszedł z domu faryzeusza, powiedziała Mu: „Mieszkam tu, w Betanii razem z siostrą. Jeśli chcesz, możesz do nas przyjść”. Jezus z wielką radością na to przystał i powiedział, że gdy następnym razem przyjdzie do Betanii, na pewno je odwiedzi.
Pewnego razu Jezus zapukał do domu Marty i Marii. Otworzyła Marta, zawsze ona to robiła, bo Maria była napiętnowana przez ludzi i trochę się chowała. Maria ucieszyła się niezmiernie z przybycia Jezusa, siadła u Jego nóg i słuchała Jego nauki. Marcie to się nie podobało i zwróciła uwagę, że Maria zostawiła ją samą przy usługiwaniu. Ale Jezus powiedział, że to Maria wie, co jest naprawdę ważne. Wzruszyło ją, że Jezus ciągle ją broni przed zarzutami tych, którzy w powszechnej opinii są mądrzejsi od niej, a w rzeczywistości jest odwrotnie.
Ostatecznie Jezus przenocował u Marty i Marii. Otrzymał zapewnienie, że jeśli tylko będzie potrzebował, dadzą Mu nocleg. Poznał też Łazarza.
Jeszcze przed pożegnaniem wyrzucił z Marii duchy nieczyste, które ją dręczyły. To odmieniło jej życie. Nie miała już natręctw seksualnych, które wcześniej tak bardzo zamącały jej spokój. Zrozumiała, że jej stare grzechy zostały naprawdę odpuszczone.
Jezus stał się dla niej całym sensem życia. Postanowiła nie zważać na niechęć ze strony ludzi znających jej przeszłość. Dołączyła do Mesjasza i Jego Apostołów. Zaczęła chodzić z nimi po Jerozolimie, a także po miastach i wsiach, gdzie Jezus głosił Ewangelię. Wspólnie z kilkoma innymi kobietami usługiwała im, wydając na to swoje mienie. Jezus zżył się również z Martą i Łazarzem, bo często przebywał u nich w Betanii, a oni chętnie dawali Mu u siebie nocować. Maria pożegnała się z Jezusem, kiedy opuścił Judeę, ale otrzymała zapewnienie, że niebawem do nich wróci.
Maria żyła w czystości. Cały czas myślała o Jezusie. Tęskniła za Nim bardzo, ale była cicha, nie skarżyła się, że czuje się samotna. Zastanawiała się, jak to będzie. Wierzyła już całym sercem, że Jezus jest Mesjaszem, wierzyła w każde słowo z nauki, którą jej przekazał. Robiła wszystko, żeby żyć zgodnie z Jego nakazami. Ale wiedziała, że Go kocha. I widziała, że On też patrzył się na nią pełnym miłości spojrzeniem. Bała się Go zapytać, co On do niej czuje. Myślała sobie też w sercu: „To, że jest moim Przyjacielem, już jest niepojętym szczęściem. Ale uczynię wszystko, żeby w życiu wiecznym, o którym tak pięknie mówi, być szczególnie blisko Niego”. Odkąd była wolna od złych, nieczystych duchów, już nie czuła tak silnego pragnienia, aby z Nim obcować, i sama z siebie jako pierwsza nigdy by się nie przyznała, że kocha Go jako mężczyznę. Czekała, aż On to powie. Bała się też o Niego, bo dochodziły do niej słuchy, że są ludzie, którzy planują Go zabić. Myślała: „Gdyby mnie nie zapewniał o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym, bałabym się, że już Go nigdy nie zobaczę”.
Pewnego dnia wiara Marii została wypróbowana. Zaczęło się od choroby jej brata, Łazarza. Wspólnie z Martą posłały do Jezusa wiadomość o tym, bo Łazarz również dla Niego był wielkim przyjacielem. Jezus nie wahał się przybyć do Betanii ani chwili, mimo, że w jej okolicach przebywali ludzie, którzy wcześniej próbowali Go ukamienować. W międzyczasie Łazarz zmarł. Maria wierzyła, że Jezus może go wskrzesić, choć nie była świadkiem żadnego z wcześniejszych cudów wskrzeszenia. Łazarz od czterech dni znajdował się w grobie, kiedy Jezus dotarł do Betanii.
Maria czekała na Jezusa w domu, Marta poszła, aby Go powitać. Kiedy już się z Nim spotkała, poszła po Marię. Powiedziała do niej, że nauczyciel jest i woła ją. Serce Marii zaczęło łomotać z powodu silnych uczuć, które się pojawiły. Błyskawicznie wstała i szybkim krokiem wyszła Jezusowi na spotkanie. Jezus ciągle stał w tym samym miejscu, w którym spotkał Martę. Kiedy Go ujrzała, padła Mu do nóg i rzekła do Niego: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Płakała przy tym tak tkliwie, że Jezus rozrzewnił się. Był On dla Marii oparciem całego jej życia i kochał ją bardzo mocno. Czuł wielkie wzruszenie, że Maria ufa Mu jak dziecko i wierzy, że jako Mesjasz jest w stanie uczynić wszystko. Właśnie ogromna wiara Marii przesądziła o tym, że mógł wskrzesić Łazarza, już od czterech dni leżącego w grobie. Ona sama nie zdawała sobie z tego sprawy, bo myślała, że to wyłącznie od woli Jezusa zależy, komu pomoże swoją mocą. Tymczasem kluczową sprawą było to, czy człowiek wierzy, że może otrzymać od Niego pomoc. Płakała i ona, i Jezus. On jednak wiedział, że wkrótce dokona cudu.
Chrystus postanowił udać się do pieczary, w której pochowano Łazarza. Po usunięciu kamienia wzniósł modlitwę do Boga Ojca, modlitwę dziękczynną, bo wiedział, że Łazarz właśnie ożył. Jego powstanie z martwych pomogło wielu uwierzyć, że Jezus to Mesjasz, oraz za dowód, że wbrew twierdzeniom wielu znawców Pisma Bożego, życie ludzkie nie kończy się definitywnie z chwilą śmierci na ziemi, a człowiek posiada nieśmiertelną duszę. My, dziś żyjący, już tego dowodu nie potrzebujemy, bo możemy być tego pewni dzięki Zmartwychwstaniu samego Jezusa.
Cała wioska była w wielkiej radości, a miłość Marii do Jezusa jeszcze bardziej się pogłębiła. Była skłonna zrobić dla Niego wszystko, nawet znieść straszną mękę i oddać życie. Nie słyszała, że Jezus powiedział, że dokładnie to właśnie zrobi dla niej i wszystkich wierzących w Niego ludzi. Czuła jednak, że do tego dojdzie. Spodziewała się, że Jezus wkrótce zostanie zabity, bo rejestrowała, z jak wielką nienawiścią mówią o Nim liczni Żydzi, z których wielu należało do elity społeczeństwa.
Bardzo chciała być z Nim, rozmawiać, słuchać Jego mądrej mowy. W skrytości pragnęła się z Nim całować. Nie była jednak natrętna i nie narzucała się Mu. Rozumiała, że Jezus nie zawsze może mieć dla niej czas, bo ważni są dla Niego wszyscy ludzie. Wiedziała, że nie może się ciągle koło Niego kręcić, bo wtedy będzie blokować innym dostęp do Niego. Nie chciała też wyrobić sobie opinii Jego kochanki. Całym sercem Go kochała i robiła wszystko, żeby nie miał z jej powodu żadnych nieprzyjemności. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo Jezus jej potrzebował. On też traktował ją jako jedyną, obok własnej Matki, doskonale miłującą Go duszę wśród tych, z którymi przebywał na ziemi.
Na sześć dni przed Paschą urządzono w Betanii, w domu Szymona Trędowatego, ucztę dla Jezusa. Przybył tam wraz z uczniami. Marta jak zwykle obsługiwała gości, a wśród zasiadających przy stole znajdował się Łazarz. Maria tymczasem była bardzo smutna, bo słyszała już, że arcykapłani i faryzeusze poczynili zakrojone na szeroką skalę działania zmierzające do zgładzenia Jezusa. Była pewna, że Go zabiją, i postanowiła jeszcze raz Mu pokazać, jak bardzo Go kocha. Miała zakupiony wcześniej za dużą cenę szlachetny i drogocenny olejek nardowy. Klęknęła przy Jezusie i namaściła Mu nim nogi, a następnie swoimi włosami otarła je. Cały dom napełnił się przyjemną wonią olejku. W tym momencie spotkała ją duża przykrość. Pojawiły się głosy, że zmarnowała trzysta denarów, bo tyle był wart ten olejek. Dla porównania, na trzysta denarów trzeba było przeciętnie pracować przez rok. Zasugerowano, że pieniądze ze sprzedaży olejku należałoby rozdać ubogim, tak jak nauczał Jezus. Maria była zdruzgotana. Znów poczuła, że wielu ludzi gardzi nią z powodu jej przeszłości. Pomyślała, że może rzeczywiście zrobiła coś złego. Po chwili jednak znów okazało się, że Jezus jest jej najlepszym przyjacielem. Po raz kolejny wziął ją w zdecydowaną obronę. Powiedział do najbardziej natarczywego: „Zostaw ją! Przechowała to, aby Mnie namaścić na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie przy sobie, a mnie nie zawsze macie”. Dodał jeszcze, że tak się troszczyli o biednych, a nie zwrócili uwagi na to, że sprawili Marii wielką przykrość. Maria nic nie powiedziała, czuła, że Jezus powiedział za nią wszystko. Była szczęśliwa, że ma Go jeszcze przy sobie i smutna, bo Jezus potwierdził całą jej obawę. Mówił o pogrzebie, więc wiedział, że niebawem czeka Go śmierć.
Judasz, ten, który najgłośniej obwiniał Marię i zarzucał jej rozrzutność, był bardzo urażony. Szatan podpowiedział mu, że może zemścić się na Jezusie za wszystkie zniewagi, jakich od niego doznał. Po zakończeniu uczty udał się do arcykapłanów w celu wydania Go im na śmierć. Za zdradę Mesjasza obiecano mu ustaloną przez Prawo cenę za niewolnika – trzydzieści srebrników.
Od tej pory szukał sposobności, aby Go wydać. Nadarzyła się ona, kiedy Jezus wraz z uczniami przybył do miasta, aby spożyć Paschę. Judasz wyszedł w trakcie uroczystości. Wrócił wraz ze zgrają nieciekawych typów uzbrojonych w miecze i kije, których poinstruował słowami: „Ten, którego pocałuję, to On. Jego pochwyćcie!”. Kiedy Go ujrzał, rzekł do Niego: „Witaj, Rabbi!”, a następnie dał towarzyszom znak pocałunkiem. Zaczynała się powoli męka Jezusa, która trwała aż do wydania ostatniego tchnienia na krzyżu.
Maria dowiedziała się o wszystkim od jednego ze świadków porwania. Wspólnie z Matką Chrystusa i kilkoma innymi kobietami przybyłymi z Galilei (ze względu na Święto Paschy wielu Galilejczyków było w tym czasie w Jerozolimie) znajdowały się wśród tłumu ludzi, który towarzyszył Jezusowi w drodze na Golgotę.
Kiedy Jezus konał na krzyżu, należała do tych, którzy byli blisko Niego. Czuła straszny ból, bo właśnie odchodził Ktoś, kto jej sercu był najbliższy i komu zawdzięczała wszystko, co dobrego się stało w jej życiu. Chciała wziąć na siebie choć część męki i poniżenia przeżywanych przez Jezusa. Ale wtedy to Jezus cierpiał za grzechy nas wszystkich. Ona na to patrzyła, co też było ciężkim cierpieniem. Najgorsze było to, że miała poczucie, że Go traci. I rzeczywiście, w ludzkim rozumieniu właśnie to się działo.