gazeta "Słonecznego Domu"

gazeta "Słonecznego Domu"
To gazeta mojego Środowiskowego Domu Samopomocy "Słoneczny Dom" z Ursusa. Okładka jednego z archiwalnych numerów. Dostępna na https://drive.google.com/drive/folders/0B9e8Z7OkI74RcU5UTEt1bjRCd0U?usp=sharing

poniedziałek, 26 listopada 2018

O tym, jak umocniłem się w wierze i o tym, jak umocniłem się psychicznie

Witam Was serdecznie. W dniach 13-17. 11. 2018 r. byłem w Krzyżowej na Dolnym Śląsku na warsztatach bibliodramy. Odwiedziłem też pobliską Świdnicę. Napisałem artykuł do niemieckiej gazety o tym wydarzeniu z mojej perspektywy, zostanie on dopiero przetłumaczony na język naszych zachodnich sąsiadów. Tu przedstawiam jego polską wersję:


Na wstępie zaznaczę, że bardzo się cieszę, że mogę napisać artykuł do tak wartościowego magazynu jak Text-Raum. Mam na imię Jakub, mam 34 lata i pochodzę z Polski.
Gdy byłem nastolatkiem, zdiagnozowano u mnie schizofrenię. Byłem wielokrotnie hospitalizowany i przeżyłem jako młody człowiek wiele ciężkich chwil. Czułem się nieakceptowany przez ludzi i miałem bardzo niską samoocenę. Byłem bardzo daleko od Boga. Pod względem psychicznym sytuację poprawiło trafienie do Środowiskowego Domu Samopomocy, a pod względem wiary (a także psychicznym) to, że oddałem swoje życie Panu Jezusowi. Zacząłem poznawać coraz więcej wartościowych ludzi i angażować się w różne inicjatywy, między innymi wstąpiłem do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Cały czas szukam różnych wydarzeń, w których można się rozwijać. Pewnego razu mój przyjaciel Krzysztof zaproponował mi wspólny wyjazd do Krzyżowej na warsztaty bibliodramy, połączone z wykładami na temat pojednania, zwłaszcza pojednania polsko-niemieckiego. Z początku byłem niechętny, między innymi dlatego, że w mojej głowie siedziała negatywna opinia na temat Niemców. Wydawało mi się, że polsko-niemieckie pojednanie to kicz. Okazało się, że to wszystko to było moje wielkie ograniczenie. Mimo oporów, dzięki Bogu udało mi się przełamać niechęć, a także obawy, że ci Niemcy to na pewno będą strasznie apodyktyczni i dominujący. Na szczęście brałem pod uwagę możliwość, że są to moje fałszywe przekonania.
13 listopada (2018) przyjechałem z Krzysztofem do Krzyżowej. Już na wieczorze integracyjnym pierwsze lody zostały przełamane. Zauważyłem, że są trzy główne linie podziału: Polak-Niemiec, katolik-protestant i mężczyzna-kobieta. Szybko się zorientowałem, że odczuwam dużą sympatię również do tych, którzy pod każdym względem się ode mnie różnią, to znaczy do osób, które są jednocześnie kobietami, Niemkami i protestantkami. To pierwsze wspólne spotkanie wlało we mnie nieco optymizmu.
Jeśli chodzi o kolejne dni, to wykłady i inne wydarzenia były bardzo ciekawe, myślę, że dużo mnie nauczyły, ale chciałbym skupić się przede wszystkim na warsztatach bibliodramy, które dla mnie były zdecydowanie najważniejsze i dla których tu przyjechałem. Moje doświadczenie bibliodramy było dotychczas nikłe, pewne jej elementy przeżyłem w zeszłym roku na wczasach, na których był realizowany program tak zwanego „Przełomu Życia”.
W sumie warsztaty bibliodramy w Krzyżowej trwały dwanaście godzin, w trzech czterogodzinnych sesjach. Były dwie grupy – jedna z Dorotą i Albertem, druga z Beatą i Sabiną. Ja znalazłem się w tej drugiej. Niezwykłe było moim zdaniem to, że w dwójce prowadzących było po jednej osobie z Polski i Niemiec, a w skład grup też mniej więcej po równo wchodzili Niemcy i Polacy. Ponieważ Beata i Hania znały w zaawansowanym stopniu zarówno język polski, jak i niemiecki, wszyscy dobrze rozumieliśmy, co każdy mówił.
Zawsze na początku, nawet przez dość długi czas, ćwiczenia nie miały żadnego związku z Biblią. Wywoływały za to duże emocje. Były to ćwiczenia, w których każdy czuł swoje ciało, a także w dość bliski sposób stykał się z ciałem drugiego człowieka. Było to dla mnie trochę trudne, ale też niesamowicie potrzebne. Fantastyczne w tym wszystkim było to, że byliśmy jedną grupą, nie było podziału na Polaków i Niemców. Nie zauważyłem nikogo, kto stroniłby od przedstawicieli odmiennej nacji. Po raz pierwszy w życiu tak mocno odczułem, że my wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi. Mur w mojej głowie został zburzony.
Każdego dnia w drugiej części zajęć (z każdym dniem coraz szybciej) wchodziliśmy w jakiś tekst biblijny. Jako pewna pomoc służyły nam piękne przemyślenia Janusza Korczaka. Ćwiczenia z tekstem biblijnym były bardzo różne, codziennie było ich kilka. Pierwszego i drugiego dnia przerabialiśmy teksty z początku Księgi Wyjścia (drugiego dnia o małym Mojżeszu). Ja osobiście najbardziej zapamiętałem jednak to, co działo się trzeciego dnia. Wówczas przerobiliśmy znajdujący się w Ewangelii Mateusza opis nadprzyrodzonego poczęcia i narodzenia Jezusa oraz związanych z nim dylematów czy też problemów Jego rodziców. Szczególnie zapamiętałem dwa ćwiczenia. Pierwsze, w którym na podłodze werset po wersecie leżał tekst i zadawaliśmy pytania do tego, co nas w nim nurtowało. Okazało się, że pytań było wiele, ja też zadałem kilka i cieszę się, że mogłem je wypowiedzieć. Drugie szczególnie zapamiętane ćwiczenie to był taki finał naszych warsztatów – pantomima związana z wyżej przedstawionym tekstem. Wybrałem rolę Józefa i moim zdaniem było to dość ambitne z mojej strony.
Coś, co mi pomogło, to fakt, że bardzo polubiłem obie prowadzące – Beatę i Sabine. W ogóle uważam, że atmosfera na tych warsztatach była niemal doskonała.
17 listopada wróciłem do domu. Ten wyjazd umocnił moja wiarę, a także psychikę. Dlaczego? Bo poczułem miłość i tym samym namacalnie poczułem Boga. Poczułem się kimś wartościowym we własnych oczach. Poznałem wielu ludzi myślących bardzo podobnie jak ja, dzięki czemu przestałem czuć się „inny”. Wreszcie, wśród uczestników przeważały osoby dobrze wykształcone i na poziomie, a nie miałem wrażenia, że odstaję od nich intelektualnie czy w jakikolwiek inny sposób, co też bardzo mnie podbudowało.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz