gazeta "Słonecznego Domu"

gazeta "Słonecznego Domu"
To gazeta mojego Środowiskowego Domu Samopomocy "Słoneczny Dom" z Ursusa. Okładka jednego z archiwalnych numerów. Dostępna na https://drive.google.com/drive/folders/0B9e8Z7OkI74RcU5UTEt1bjRCd0U?usp=sharing

poniedziałek, 26 listopada 2018

O tym, jak umocniłem się w wierze i o tym, jak umocniłem się psychicznie

Witam Was serdecznie. W dniach 13-17. 11. 2018 r. byłem w Krzyżowej na Dolnym Śląsku na warsztatach bibliodramy. Odwiedziłem też pobliską Świdnicę. Napisałem artykuł do niemieckiej gazety o tym wydarzeniu z mojej perspektywy, zostanie on dopiero przetłumaczony na język naszych zachodnich sąsiadów. Tu przedstawiam jego polską wersję:


Na wstępie zaznaczę, że bardzo się cieszę, że mogę napisać artykuł do tak wartościowego magazynu jak Text-Raum. Mam na imię Jakub, mam 34 lata i pochodzę z Polski.
Gdy byłem nastolatkiem, zdiagnozowano u mnie schizofrenię. Byłem wielokrotnie hospitalizowany i przeżyłem jako młody człowiek wiele ciężkich chwil. Czułem się nieakceptowany przez ludzi i miałem bardzo niską samoocenę. Byłem bardzo daleko od Boga. Pod względem psychicznym sytuację poprawiło trafienie do Środowiskowego Domu Samopomocy, a pod względem wiary (a także psychicznym) to, że oddałem swoje życie Panu Jezusowi. Zacząłem poznawać coraz więcej wartościowych ludzi i angażować się w różne inicjatywy, między innymi wstąpiłem do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Cały czas szukam różnych wydarzeń, w których można się rozwijać. Pewnego razu mój przyjaciel Krzysztof zaproponował mi wspólny wyjazd do Krzyżowej na warsztaty bibliodramy, połączone z wykładami na temat pojednania, zwłaszcza pojednania polsko-niemieckiego. Z początku byłem niechętny, między innymi dlatego, że w mojej głowie siedziała negatywna opinia na temat Niemców. Wydawało mi się, że polsko-niemieckie pojednanie to kicz. Okazało się, że to wszystko to było moje wielkie ograniczenie. Mimo oporów, dzięki Bogu udało mi się przełamać niechęć, a także obawy, że ci Niemcy to na pewno będą strasznie apodyktyczni i dominujący. Na szczęście brałem pod uwagę możliwość, że są to moje fałszywe przekonania.
13 listopada (2018) przyjechałem z Krzysztofem do Krzyżowej. Już na wieczorze integracyjnym pierwsze lody zostały przełamane. Zauważyłem, że są trzy główne linie podziału: Polak-Niemiec, katolik-protestant i mężczyzna-kobieta. Szybko się zorientowałem, że odczuwam dużą sympatię również do tych, którzy pod każdym względem się ode mnie różnią, to znaczy do osób, które są jednocześnie kobietami, Niemkami i protestantkami. To pierwsze wspólne spotkanie wlało we mnie nieco optymizmu.
Jeśli chodzi o kolejne dni, to wykłady i inne wydarzenia były bardzo ciekawe, myślę, że dużo mnie nauczyły, ale chciałbym skupić się przede wszystkim na warsztatach bibliodramy, które dla mnie były zdecydowanie najważniejsze i dla których tu przyjechałem. Moje doświadczenie bibliodramy było dotychczas nikłe, pewne jej elementy przeżyłem w zeszłym roku na wczasach, na których był realizowany program tak zwanego „Przełomu Życia”.
W sumie warsztaty bibliodramy w Krzyżowej trwały dwanaście godzin, w trzech czterogodzinnych sesjach. Były dwie grupy – jedna z Dorotą i Albertem, druga z Beatą i Sabiną. Ja znalazłem się w tej drugiej. Niezwykłe było moim zdaniem to, że w dwójce prowadzących było po jednej osobie z Polski i Niemiec, a w skład grup też mniej więcej po równo wchodzili Niemcy i Polacy. Ponieważ Beata i Hania znały w zaawansowanym stopniu zarówno język polski, jak i niemiecki, wszyscy dobrze rozumieliśmy, co każdy mówił.
Zawsze na początku, nawet przez dość długi czas, ćwiczenia nie miały żadnego związku z Biblią. Wywoływały za to duże emocje. Były to ćwiczenia, w których każdy czuł swoje ciało, a także w dość bliski sposób stykał się z ciałem drugiego człowieka. Było to dla mnie trochę trudne, ale też niesamowicie potrzebne. Fantastyczne w tym wszystkim było to, że byliśmy jedną grupą, nie było podziału na Polaków i Niemców. Nie zauważyłem nikogo, kto stroniłby od przedstawicieli odmiennej nacji. Po raz pierwszy w życiu tak mocno odczułem, że my wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi. Mur w mojej głowie został zburzony.
Każdego dnia w drugiej części zajęć (z każdym dniem coraz szybciej) wchodziliśmy w jakiś tekst biblijny. Jako pewna pomoc służyły nam piękne przemyślenia Janusza Korczaka. Ćwiczenia z tekstem biblijnym były bardzo różne, codziennie było ich kilka. Pierwszego i drugiego dnia przerabialiśmy teksty z początku Księgi Wyjścia (drugiego dnia o małym Mojżeszu). Ja osobiście najbardziej zapamiętałem jednak to, co działo się trzeciego dnia. Wówczas przerobiliśmy znajdujący się w Ewangelii Mateusza opis nadprzyrodzonego poczęcia i narodzenia Jezusa oraz związanych z nim dylematów czy też problemów Jego rodziców. Szczególnie zapamiętałem dwa ćwiczenia. Pierwsze, w którym na podłodze werset po wersecie leżał tekst i zadawaliśmy pytania do tego, co nas w nim nurtowało. Okazało się, że pytań było wiele, ja też zadałem kilka i cieszę się, że mogłem je wypowiedzieć. Drugie szczególnie zapamiętane ćwiczenie to był taki finał naszych warsztatów – pantomima związana z wyżej przedstawionym tekstem. Wybrałem rolę Józefa i moim zdaniem było to dość ambitne z mojej strony.
Coś, co mi pomogło, to fakt, że bardzo polubiłem obie prowadzące – Beatę i Sabine. W ogóle uważam, że atmosfera na tych warsztatach była niemal doskonała.
17 listopada wróciłem do domu. Ten wyjazd umocnił moja wiarę, a także psychikę. Dlaczego? Bo poczułem miłość i tym samym namacalnie poczułem Boga. Poczułem się kimś wartościowym we własnych oczach. Poznałem wielu ludzi myślących bardzo podobnie jak ja, dzięki czemu przestałem czuć się „inny”. Wreszcie, wśród uczestników przeważały osoby dobrze wykształcone i na poziomie, a nie miałem wrażenia, że odstaję od nich intelektualnie czy w jakikolwiek inny sposób, co też bardzo mnie podbudowało.



środa, 5 września 2018

moje zmagania z trudnymi myślami

Poniżej zamieszczam artykuł, który napisałem do gazety Słonecznego Domu. Jeszcze nie wiem, czy zostanie zaakceptowany, a jeżeli tak, to czy forma nie będzie zmieniona. W każdym razie tu zamieszczam ten tekst w jego pierwotnej formie:

Temat, na który tutaj piszę, jest dla mnie bardzo trudny. Przede wszystkim dlatego, że napisanie tego artykułu oznacza de facto przyznanie się do tego, że się myliłem. Myliłem się w ocenie własnej osoby – nie jestem prorokiem, nie jestem kimś szczególnie wybranym. Myślę, że na dzień dzisiejszy pogodziłem się z tym w dziewięćdziesięciu kilku procentach. Nawet te kilka procent daje się jednak mocno we znaki.
Spróbuję przedstawić w skrócie, za kogo się uważałem. Mój stan psychiczny fachowo się zwie „kompleksem mesjasza”. Jest to zjawisko wcale nierzadkie, zwłaszcza wśród osób chorujących na schizofrenię. Ja nie uważałem się za Jezusa, za to zafiksowałem się na postaci Eliasza. On wydawał mi się „bezpieczniejszy”, bo nie bałem się, że mogę zbluźnić. Zawsze go podziwiałem i do dziś uważam go za jedną z najbardziej, jeśli nie najbardziej niedocenianą postać biblijną (przynajmniej przez katolików). W Biblii jest powiedziane, że w przyszłości przyjdzie Eliasz „i skłoni serce ojców ku synom, a synów ku ojcom” (Malachiasza 3,24). Sam Pan Jezus mówi, że „Eliasz przyjdzie najpierw [przed powtórnym przyjściem Chrystusa] i naprawi wszystko” (Mateusza 17,11; Marka 9,12). Z czasem zacząłem utożsamiać Eliasza z jednym z „dwóch świadków” (11 rozdział Apokalipsy). Na podstawie innych fragmentów Biblii (mógłbym je przytoczyć, ale nie zrobię tego, bo chcę żeby artykuł był zwięzły) doszedłem do wniosku, że „dwaj świadkowie” to dwóch ludzi (dwóch proroków), którzy jeszcze się nie pojawili, ale się pojawią i przywrócą miłość do Chrystusa na ziemi. Pierwszy to Mojżesz lub Henoch, a drugi Eliasz (czyli prawdopodobnie ja). Prawdę powiedziawszy, to wszystko działo się głównie w moich myślach, raczej nie próbowałem przekuwać tego na działalność publiczną, a myśli wzmagały się wtedy, kiedy byłem w izolacji, to znaczy bardzo dużo przebywałem w domu – kiedy wychodziłem do ludzi, te myśli wyraźnie się zmniejszały.
Dlaczego doszedłem do wniosku, że nie jestem Eliaszem? Prawdę mówiąc, literalnego dowodu nie mam, a nie jestem jeszcze taki stary (mam 34 lata), natomiast „dla Boga nie ma nic niemożliwego” (cytat z Biblii). Powtarzając jak mantrę to zdanie, mógłbym jeszcze przez wiele lat żyć w przekonaniu, że jestem wielkim prorokiem. Są dwa główne powody, które sprawiają, że dziś jestem już prawie na sto procent pewien, że byłem w błędzie. Po pierwsze, poznałem wiele osób ze schizofrenią, które tak jak ja miały poczucie, że są wielcy, niezwykli i szczególnie wybrani. Po drugie, zawsze kiedy zaczynałem poważnie „wchodzić” w te myśli i na serio brać pod uwagę, że mogę być Eliaszem, pojawiał się w moim umyśle silny niepokój, traciłem spokój wewnętrzny, miałem takie nieprzyjemne odczucia umysłowe, czy też raczej duchowe. Wydaje mi się, że zdrowa część mnie zawsze wzbraniała się przed tymi myślami, a poza tym między innymi na tym właśnie polega rozeznawanie duchów, czy jest on od Boga, czy od Złego. Dziś poważnie biorę pod uwagę, że to Zły podsuwał mi te myśli o szczególnym wybraniu.
Czy są jakieś pozytywy tego, że miałem urojenia religijne? Na pewno to, że stałem się niemalże ekspertem w dziedzinie Biblii i teologii. Ciekawe, że zanim wybuchła moja psychoza, nie byłem zbyt religijny, a moja wiara była słaba. Potem zacząłem się tym interesować, bo myślałem, że jestem w samym centrum wydarzeń, moja religijność i wiara była więc tak jakby interesowna. Kiedy jednak te myśli, urojenia w 99 procentach odpuściły, okazało się, że stałem się osobą religijną i chyba dość głęboko wierzącą. Wierzę, że Bóg w taki dziwaczny z ludzkiego punktu widzenia sposób zaprowadził mnie do siebie. Oczywiście w chwilach, kiedy urojenia wielkościowe odchodziły moja wiara się chwiała, ale nie było to zjawisko silne. Utrata poczucia bycia Eliaszem jakoś nie spowodowała we mnie utraty sensu wiary, a jeżeli nawet tak było, to na bardzo krótko i w małym stopniu nasilenia.

wtorek, 24 lipca 2018

Konkurs ortograficzny w ŚDS "Słoneczny Dom"

17 lipca 2018 r. odbył się w "Słonecznym Domu" tzw. mały, wewnętrzny konkurs ortograficzny. Udział w nim wzięło 10 domowników, w tym ja. Wiadomo było, że dwoje najlepszych awansuje do konkursu finałowego, który odbędzie się 13 sierpnia, i do którego zaproszonych zostało aż 13 ŚDS-ów (każdy dom może wystawić maksymalnie dwóch reprezentantów).

Mówiąc innym językiem, w lipcowym konkursie wzięli udział tylko uczestnicy "Słonecznego Domu", były to jednocześnie eliminacje do konkursu finałowego, którego nasz ŚDS z Ursusa jest organizatorem i gospodarzem.

Dziś (to znaczy 24 lipca) poznaliśmy wyniki. Pierwsze miejsce zajął Marcin, drugie Kasia, i te dwie osoby będą reprezentować nasz Dom 13 sierpnia. Ja zająłem trzecie miejsce, czwarte miejsce zajęła Monika - piszę o tym, bo Monika również została wyróżniona. Nie było mnie niestety na ogłoszeniu wyników, bo dziś rano wyjechałem do Zakopanego. Z tego, co słyszałem, dostałem dyplom, książkę i ptasie mleczko. Będę to mógł zobaczyć i odebrać po powrocie do Warszawy, który nastąpi prawdopodobnie dopiero we wrześniu.

Czy jestem zadowolony z wyniku? Gdyby to był ostateczny konkurs, pewnie czułbym niedosyt, bo jestem osobą ambitną (może aż za bardzo). Gdybym jednak dostał się do finału, musiałbym pojechać do Warszawy, co niezbyt mi się uśmiechało - chcę teraz odpocząć, zresetować się, bo w ostatnim czasie miałem dużo trudnych i stresujących spraw (i nie była to tylko sprawa pracy, którą opisałem na tym blogu). W związku z tym, układ jest właściwie optymalny - z jednej strony osiągnąłem sukces (miejsce na podium i wyróżnienie), a z drugiej nie muszę już martwić się tym konkursem i wracać do Warszawy.

Na koniec dziękuję wszystkim uczestnikom tego konkursu za zdrową, pełną wzajemnego szacunku rywalizację. Choć można traktować to też jak zabawę :-) .


czwartek, 19 lipca 2018

Mam niezbyt pozytywną wiadomość...

Przyznam szczerze, że wstawienie tego posta nie jest dla mnie łatwe. Dlatego nie jest on długi. Muszę to z siebie wydusić: bardzo szybko przekonałem się, że nie dam rady na dłużej pracować w McDonald's. Teraz w telegraficznym skrócie przedstawię szczegóły.

25 czerwca podpisałem umowę o pracę do 31 lipca. Pierwsze dwa dni to były szkolenia, 27 czerwca to był dla mnie pierwszy dzień normalnej pracy. Pierwszy i, jak się okazało, ostatni. To było pięć godzin (od 15:00 do 20:00), które mnie wykończyły. Fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Po raz pierwszy od dawna dostałem silnych lęków i głosów. Jeszcze podczas pracy zdecydowałem, że rezygnuję, choć oczywiście dotrwałem do końca zmiany. Następnego dnia (28 czerwca) złożyłem podanie o urlop i podanie o rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, a w piątek 29 czerwca wyprostowałem sprawę ze "Słonecznym Domem", do którego ostatecznie właściwie bez przerwy cały czas chodzę. W poniedziałek 2 lipca otrzymałem świadectwo pracy i oddałem wyprane ubrania służbowe. Zgodnie ze świadectwem pracy oficjalnie pracowałem od 25 do 30 czerwca, w praktyce był to jednak tylko jeden dzień. Umowa o pracę na szczęście została rozwiązana za porozumieniem stron. W ten sposób właściwie skończyła się moja przygoda z McDonaldem.

10 lipca otrzymałem jeszcze wynagrodzenie - niecałe 300 złotych. Niewielką satysfakcję mimo wszystko odczułem. Prawdę mówiąc, ostatecznie dużo więcej wysiłku włożyłem w załatwienie sobie pracy niż w samą pracę, z której bardzo szybko zrezygnowałem. Coś, co jest w tym wszystkim pozytywne, to na pewno fakt, że nabrałem dużo cennych doświadczeń zawodowych (zobaczyłem, jak "od kuchni" wygląda praca w McDonaldzie, poznałem, co to rozmowa kwalifikacyjna, badania sanepidowskie i szczegółowe badania w centrum medycyny pracy; praca w Ekonie była trochę "po znajomości" i wtedy większość z tych spraw mnie ominęło). Dowiedziałem się też sporo o sobie, zarówno dobrego, jak i tego, jakie mam ograniczenia. Ponadto, do 31 sierpnia mam prawo do dużych zniżek we wszystkich restauracjach McDonald's ;-) .

Czy planuję spróbować swoich sił w jakiejś innej pracy? Na pewno jeszcze nie teraz. Nie wiem, czy praca w ochronie byłaby dla mnie odpowiednia. W każdym razie oświadczenie o niepełnosprawności, którego żądano ode mnie w jednej z firm ochroniarskich, już mam i jest ważne do 2022 roku (dokładnie tak długo, jak orzeczenie ZUS-owskie).

Na koniec dziękuję wszystkim, którzy się za mnie modlili. To na pewno nie poszło na marne!


środa, 20 czerwca 2018

zbliża się "godzina zero" ;-)

Witam :-) . Na początek mam luźną propozycję, żeby osoby, które nie czytały poprzednich postów, a są na stonie głównej, przewinęły stronę o dwa posty niżej ;-) . Te trzy posty stanowią bowiem jedną całość.

Jestem umówiony na 25 czerwca, by podpisać umowę z McDonald's. 26 przejdę wszystkie niezbędne szkolenia, a w środę 27 czerwca zaczynam normalną pracę. Wywołuje to we mnie spore emocje. Dziś opiszę ostatnie kroki na drodze do pozyskania pracy.

Zacznę od tego, że pod koniec maja miałem w "Słonecznym Domu" płatne badania psychologiczno-intelektualne (prowadzone przez osobę z zewnątrz), za które otrzymałem 87 złotych. Był to dla mnie taki "przedsmak" pracy zarobkowej ;-) .

4 czerwca znałem już wyniki badań z sanepidu. Wyniki w porządku, choć, rzecz jasna, nie było to wielkim zaskoczeniem. W związku z tym następnego dnia pojechałem do McDonalda na Klasyków do pani Moniki, gdzie odebrałem skierowanie do lekarza medycyny pracy. Wybrałem centrum ATTIS na ulicy Pawińskiego, tam zadzwoniłem i umówiłem się na badania lekarskie na dzień 11 czerwca. Wszystkie badania przeszedłem pomyślnie i lekarz uznał, że jestem zdolny do pracy na stanowisku "pracownik restauracji" w restauracji McDonald's. Czy to była formalność? Pewnie tak, ale i tak podniosło to moją samoocenę :-) .

Dopiero 25 czerwca mam komisję lekarską na Andersa (orzeczenie być może kiedyś się przyda, ale do pracy, o której piszę, nie jest potrzebne), a prosto stamtąd jadę podpisać umowę o pracę. Muszę mieć ze sobą: orzeczenie lekarskie do celów sanitarno-epidemiologicznych, zaświadczenie od lekarza o zdolności do podjęcia pracy, a także m.in. ksero świadectwa wcześniejszej pracy (jest potrzebne do tego, bym od pierwszego dnia pracy miał prawo do urlopu). Mam wszystko, czego potrzeba, więc tym się nie martwię. Muszę jeszcze tylko kupić sobie czarne buty, które mam obowiązek mieć na 27 czerwca, czyli pierwszy dzień normalnej pracy.

Niestety będę musiał zrezygnować z bycia domownikiem Środowiskowego Domu Samopomocy "Słoneczny Dom". Takie niestety jest w Polsce prawo.

Bardzo proszę, trzymajcie za mnie kciuki! Powiem więcej, proszę o modlitwę.


czwartek, 17 maja 2018

Dostałem pracę :-)

Bardzo się cieszę, że pomimo tego, że choruję na schizofrenię, przyjęto mnie do pracy. Przez ostatni tydzień działo się dużo, więc uznałem, że warto zrobić kolejny wpis. Będę pisał, co się działo w kolejnych dniach po poprzednim poście (który napisałem w nocy ze środy na czwartek 9/10 maja). Jeżeli nie będziecie rozumieli moich skrótów myślowych, odpowiedź na nie znajdziecie na pewno w poście "Planuję iść do pracy". Po prostu nie chciałem dublować tych samych, a nie najistotniejszych informacji.

Czwartek, 10 maja. Tego dnia, lekko już zniecierpliwiony, zadzwoniłem na Andersa. Okazało się, że już 2 maja wysłali mi pismo, że muszę uzupełnić dokumenty, przede wszystkim muszę dać historię choroby. Wówczas jednak pismo to jeszcze pocztą nie doszło.Trochę mnie to przybiło, ale zadzwoniłem na Nowowiejską, gdzie dowiedziałem się, że dyrektor szpitala ma 7 dni na odpowiedź na podanie o takie papiery. Wykonałem jeszcze jeden telefon. I tu Was chyba zaskoczę. Poprzednio pisałem, że "zadzwoniłem do dwóch innych firm, w tym jednej ochroniarskiej". Te dwa telefony były w środę 9 maja. Otóż, drugą firmą był McDonald, i w czwartek zadzwoniłem do niego ponownie. Pan powiedział, że orzeczenie z Andersa chyba nie jest konieczne, jeśli ma się ZUS-owskie. To mnie zachęciło i umówiłem się na rozmowę na poniedziałek na godzinę 8:00 rano. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to spotkanie to już będzie po prostu ROZMOWA KWALIFIKACYJNA. To do mnie dotarło dopiero później.

Piątek, 11 maja. Od 10:00 do 17:00 byłem na APS-ie na bardzo ciekawej konferencji dotyczącej zdrowia psychicznego. Kiedy wróciłem do domu, w skrzynce pocztowej znalazłem awizo do mnie. Zgodnie z przewidywaniami była to przesyłka z Andersa i potwierdziło się to, czego dzień wcześniej dowiedziałem się przez telefon. "Nowością" okazało się to, że muszę zdać dokumenty do 23 maja. Jeśli chciałem zdążyć, musiałem się spieszyć. Wiadomo było jednak, że mogę to zrobić dopiero w następnym tygodniu.

Poniedziałek, 14 maja. Wstałem już o piątej rano, bo o ósmej musiałem być w McDonaldzie na ul. Czarodzieja. To jest na Białołęce, ale dojazd nie jest zły, z mojego domu (mieszkam we Włochach) droga trwa godzinę, czasem odrobinę dłużej. Nie będę opowiadał o podróży, minęła mi dobrze. O 7:45 dotarłem na miejsce i chwilę później rozpocząłem rozmowę z menedżerem personalnym, panią Moniką. Trwała trzy kwadranse, ale jakoś nie mam ochoty pisać o jej szczegółach. Skupię się na najważniejszych kwestiach technicznych. Ustaliliśmy, że "aplikuję" do prac porządkowych. Do zadań takich osób należą m.in.: dbanie o czystość podłóg, schodów, stołów i toalet oraz opróżnianie pojemników na śmieci. Praca prosta, ale według mnie dobrze płatna, bo stawka wynosi ponad 17 zł brutto za godzinę (ponad 13 zł netto/godz). Praca dla osób niepełnosprawnych na pół etatu trwa 3 i pół godziny, jednak tu przyjeżdza się w mniejszą ilość dni na 5 godzin. Pani Monika powiedziała, że musi jeszcze wszystko omówić z kierownikiem i jutro do mnie zadzwoni z wiadomością, czy są zainteresowani wspópracą ze mną. Nie ukrywam, trochę się bałem odmowy. Pożegnaliśmy się i pojechałem na Nowowiejską złożyć podanie o wydanie kserokopii dokumentacji medycznej. I to tyle, jeśli chodzi o sprawy związane z załatwianiem pracy tego dnia.

Wtorek, 15 maja. Trochę po 11:00 zadzwoniła do mnie pani Monika z niezwykle radosną wiadomością: CHCĄ, ŻEBYM U NICH PRACOWAŁ! Drugą dobrą wiadomością było to, że nie muszę załatwiać orzeczenia z Andersa, bo poprzedniego dnia wydawało się, że jednak będę musiał je mieć. Mimo wszystko postanowiłem dalej załatwiać sprawę z Andersa. Może mi się to przydać na przykład w sytuacji, kiedy uznam, że praca w McDonaldzie jednak nie jest dla mnie i zacznę szukać innej pracy. Zanim zacznę pracę, muszę jeszcze załatwić sprawy formalne. Po pierwsze muszę sobie zrobić badania sanepidowskie (wiadomo, branża gastronomiczna). Kiedy już będę miał wyniki, muszę pojechać do pani Moniki po skierowanie do lekarza medycyny pracy i ze skierowaniem, wynikiem z sanepidu oraz orzeczeniem o niepełnosprawności pojechać do jednej z kilku przychodni. Jeszcze we wtorek pojechałem do jednej ze stacji sanitarno-epidemiologicznych (na ul. Kochanowskiego), gdzie wziąłem probówki konieczne do wykonania badania. Zdać próbki mam 30 maja, i musi to być dokładnie ta data. Na początku czerwca powinny być wyniki badań. Pani Monika powiedziała mi, że później pójdzie już pewnie sprawnie. Jeżeli lekarz wyda zgodę na pracę, to oczywiście przed jej podjęciem przejdę jeszcze szkolenie. Szczerze mówiąc, czuję ekscytację, kiedy myślę o podpisaniu umowy o pracę :-) .

Czwartek, 17 maja. Dziś zadzwoniłem na Nowowiejską z pytaniem, czy mogę już odebrać dokumentację medyczną. Okazało się, że tak. Pojechałem więc, i okazało się, że muszę zapłacić 23 złote i 36 groszy (wyszły 73 strony, a każda kosztuje 32 grosze). Zapłaciłem i myślę, że było warto, bo czytanie tego, co lekarze (głównie dr Błądek) pisali o moim stanie zdrowia przez ostatnie 13 lat to naprawdę ciekawa lektura ;-) . Myślę, że warto było się tego dowiedzieć, to było takie skonfrontowanie mojego punktu widzenia z tym, jak widzieli mnie inni ludzie, w tym przypadku lekarze.

Jutro zamierzam pojechać na Andersa z tym, co dziś odebrałem na Nowowiejskiej. A później? Cóż, w najbliższym czasie czekają mnie różne inne ciekawe rzeczy, ale potrzebna jest jeszcze odrobina cierpliwości. Kiedy jednak ma się świadomość, że tak naprawdę zostało się już przyjętym do pracy i tylko kwestie formalne mogą to zabrać, dużo łatwiej zachować spokój.

czwartek, 10 maja 2018

Planuję pójść do pracy

Myślę, że to bardzo wdzięczny temat do pisania, pasujący do tego bloga :-) . Otóż, myślę o pracy, najlepiej o pracy w ochronie (dla mnie idealnie by było na pół etatu). Poniżej przedstawiam, na jakim jestem obecnie etapie w sprawie starania się o pracę.

Jak wiecie, choruję na schizofrenię paranoidalną (F 20.0). Z dwóch powodów bardzo mało pracowałem w życiu zarobkowo. Po pierwsze, zwłaszcza w okresach zaostrzeń było to dla mnie bardzo trudne, za trudne. Po drugie, moim błogosławieństwem (a może przekleństwem?) jest to, że ze względu na zarobki taty nie brakuje mi pieniędzy. Obecnie nie czuję się optymalnie i cały czas nie mam presji, że "muszę" iść do pracy ze względu na brak pieniędzy, ale chcę spróbować. Czuję taką potrzebę. Chcę zostać zatrudniony na otwartym rynku pracy (nie w pracy chronionej), jako osoba posiadająca orzeczenie o niepełnosprawności.

Postanowienie podjąłem 22 kwietnia, kiedy tradycyjnie markowałem w nocy. Była to noc z soboty na niedzielę. W poniedziałek, 23 kwietnia, zadzwoniłem do firmy, której ogłoszenie znalazłem na znanym portalu (OLX). Jest to firma ochroniarska, bo chciałbym pracować w ochronie. Spodziewałem się, że kiedy powiem, że ze względu na objawy negatywne jestem gotowy pracować góra 5 godzin na dobę, grzecznie mi podziękują. Stało się inaczej, co bardzo miło mnie zaskoczyło. To była dobra wiadomość. Gorsza natomiast była taka, że zażądali ode mnie orzeczenia o niepełnosprawności z Andersa, a mam tylko ZUS-owskie. Postanowiłem, że nie ma się co spieszyć, i zanim pójdę na rozmowę w sprawie jakiejkolwiek pracy, zdobędę to orzeczenie z Andersa. Jeszcze w poniedziałek miałem wizytę u dr Błądek na Nowowiejskiej, gdzie otrzymałem zaświadczenie o stanie zdrowia, do tego dołączyłem wniosek, i we wtorek 24 kwietnia złożyłem to wszystko na Andersa.

Wiedziałem, że będę musiał poczekać, i teraz ćwiczę się w cierpliwości... Już na pewno na odpowiedź z Andersa będę musiał poczekać co najmniej 16 dni, a może to być jeszcze znacznie dłużej, bo mają na nią 30 dni (i to zapewne roboczych).

Wczoraj nie wytrzymałem i zadzwoniłem do dwóch innych firm, w tym jednej ochroniarskiej (a praca w ochronie najbardziej mnie interesuje). Odpowiedzieli mi w niej, że -z jednej strony- mogę do nich przyjechać z orzeczeniem ZUS-owskim, ale z drugiej, że praca max 5 godzin na dobę niestety raczej nie wchodzi u nich w grę, a to jest dla mnie dużo ważniejsze niż konieczność poczekania miesiąca-dwóch na orzeczenie z Andersa.

Mam nadzieję, że będę mógł pracować w firmie, którą sobie na początku upatrzyłem. Jeśli nie, będę szukać dalej. To, co jest w tym wszystkim najgorsze, to obawa, że sobie nie poradzę, a zwłaszcza, że bardzo szybko zrezygnuję. Chcę jednak spróbować. Jeśli nie uda mi się utrzymać w pracy na dłużej, to trudno.

Obiecuję, że będę Wam relacjonował dalszy przebieg tej historii.

poniedziałek, 19 lutego 2018

komisja w sprawie renty

Witam Was. Dziś miałem komisję, na której po raz kolejny orzeczono o mojej całkowitej niezdolności do pracy. Pani lekarz orzecznik okazała się całkiem hojna, przyznała mi rentę na cztery lata, do 28 lutego 2022 roku.

Była to moja piąta komisja, teraz garść statystyk: za pierwszym razem, w 2005 roku dostałem rentę na 3 lata, następnie, w 2008 roku, znów na 3 lata, w 2011 roku jeszcze raz na 3 lata, w roku 2014 po raz pierwszy na 4 lata, i teraz, w 2018 roku, również na 4 lata. Wynika z tego jasno, że jeszcze się nie zdarzyło, żebym przy kolejnej komisji dostał mniej niż przy poprzedniej.

Dla tych, którzy nie wiedzą, przypomnę, że jeżeli wniosek o przyznanie prawa do renty z tytułu całkowitej niezdolności do pracy zostanie rozpatrzony pozytywnie, to albo dostanie się rentę na czas określony (minimum rok, maksimum pięć lat), albo na stałe - do końca życia. Renta na stałe to dla osób chorujących psychicznie coś niejednoznacznie pozytywnego - z jednej strony ma się wygodę i poczucie względnego bezpieczeństwa, ale z drugiej, otrzymanie jej w młodym wieku to takie trochę skreślenie człowieka. Oznacza to bowiem, że stan takiego człowieka nie rokuje już nadziei na to, że kiedykolwiek będzie w stanie żyć normalnie. Z drugiej strony, znam osoby ze znacznym stopniem niepelnosprawności i rentą na stałe, które radzą sobie bardzo dobrze np. w warunkach pracy chronionej. Z tego, co mi wiadomo, dziś takie osoby mogą próbować swoich sił nawet na otwartym rynku pracy, istnieje jednak górny limit zarobków, powyżej którego traci się prawo do renty. W sumie nie jestem niestety zbyt "obcykany" w tych kwestiach i dlatego kończę już mój wywód. Dodam jeszcze tylko to, co większość z Was pewnie wie, że dziś o rentę jest dużo trudniej niż kiedyś, dużo trudniej jest też dostać rentę na stałe. Poza tym odchodzi się od zakładów pracy chronionej na rzecz promowania zatrudniania ludzi na otwartym rynku pracy. Oczywiście osoby z niepełnosprawnością mają w takiej pracy swoje przywileje - tak przynajmniej powinno być.

Na koniec podziękowania i gratulacje dla naszych skoczków, którzy sprawili mi i wielu Polakom ogrom radości. Nie obchodzi mnie, że te słowa na 99,999 procent do nich nie dotrą ;-) . Chciałem to wyrazić, bo panowie K. Stoch, D. Kubacki, S. Hula, M. Kot, P. Żyła, a także trener Stefan Horngacher wraz ze swoim sztabem zrobili kawał naprawdę fantastycznej roboty. Wasze medale w Pjongczang to taka cudowna wisienka na torcie :-) .


wtorek, 13 lutego 2018

obowiązki domowe...

Hej! Dziś przyszło mi do głowy napisać o czymś bardzo prozaicznym. Bardzo często mam głowę w chmurach, więc myślę, że to korzystne dążenie do równowagi :-) .

Zacznę jednak bardzo poważnie. Od tragicznej śmierci mojej Mamy minęły już prawie dwa lata (23 maja 2016 - 13 lutego 2018). Wydarzenie to sprawiło, że zmieniła się w moim życiu również ilość obowiązków. Musialem stać się bardziej samodzielny, bo wcześniej moja Mama robiła za mnie wiele rzeczy, w tym niemal wszystkie obowiązki domowe.

Oto lista obowiązków domowych, które mam obecnie, a których, kiedy Mama żyła, było dużo mniej lub w ogóle ich nie było (w tym miejscu zaznaczam, że dzielę się nimi z Tatą):

1. robienie zakupów,

2. robienie prania,

3. zmywanie naczyń,

4. więcej obowiązków wobec zwierząt (zakupy, karmienie, spacery z psem, wypuszczanie z domu i wpuszczanie kota, czyszczenie kuwety),

5. sprzątanie (które mocno zaniedbuję, mamy duże mieszkanie),

6. wyrzucanie śmieci,

7. zmienianie pościeli,

8. różnego rodzaju porządki,

9. obcinanie paznokci,

10. zapewnienie sobie obiadu (Mama niekiedy go robiła).

Pewnie jest jeszcze coś, czego zapomniałem dodać na tej liście, ale na pewno nie jest to rzecz często powtarzana.

P.S. 19 lutego mam komisję w sprawie przedłużenia renty. Trzymajcie za mnie kciuki ;-) .


czwartek, 1 lutego 2018

wywiad

Poniżej publikuję bardzo ciekawy, moim zdaniem, wywiad, który znajduje się na stronie http://www.medonet.pl/zdrowie/zdrowie-dla-kazdego,schizofrenia---objawy--przyczyny-i-leczenie-choroby,artykul,1647421.html . Aż bije z niego szacunek dla osób chorujących na schizofrenię. Czy zgadzacie się z tym, że również w Polsce, tak jak w Japonii, powinno się używać nazwy "choroba dezintegracyjna" zamiast "schizofrenia"?


Schizofrenia to zaburzenie psychiczne związane z błędnym postrzeganiem rzeczywistości, często prowadzącym do psychozy. Przyjmuje się, że schizofrenia należy do chorób cywilizacyjnych i dotyka zarówno kobiet, jak i mężczyzn. O przyczynach, przebiegu oraz innych problemach związanych z chorobą z dr n. med. specjalistą psychiatrą i psychoterapeutą, Maciejem Klimarczykiem, rozmawia Joanna Weyna Szczepańska.

1. JAKIE SĄ NAJBARDZIEJ CHARAKTERYSTYCZNE OBJAWY SCHIZOFRENII?

Sama nazwa „schizofrenia” oznacza z greckiego schizis – rozszczepienie i phrenos – umysł, czyli rozszczepienie umysłu. Mnie osobiście nazwa ta bardzo się nie podoba, ponieważ razi i stygmatyzuje. Powstała ona ponad 100 lat temu, gdy jeszcze nie wiedziano wiele na temat patogenezy choroby. W Japonii kilka lat temu zastąpiono nazwę schizofrenia terminem „choroba dezintegracyjna”, co bardziej oddaje jej specyfikę.

W schizofrenii mamy do czynienia z dezintegracją funkcji psychicznych – spostrzegania, myślenia, emocji, osobowości. Każdy zdrowy mózg działa spójnie – nie widzimy rzeczy, których nie ma, a jeśli nawet coś nam się chwilowo zdaje, to korygujemy to za pomocą naszego umysłu (np. że to tylko szum drzewa albo odbite światło itp.), nasze myśli są spójne, posługujemy się logiką, nasze stany emocjonalne są odbiciem naszego chwilowego myślenia bądź sytuacji (mówiąc o rzeczach smutnych odczuwamy smutek i itd.), osobowość (temperament, zespół cech charakteru) pozostaje każdego dnia bez większych zmian. Wszystkie te procesy są spójne, ponieważ nasz mózg integruje je, scala w pewną całość, dzięki czemu możemy się w życiu realizować, dążyć do określonych celów.

Istota schizofrenii polega właśnie na zaburzeniach tej integracji – myślenie, emocje, zachowanie osoby chorej przestają być spójne – oczywiście u każdego przebiega to inaczej i w różnym stopniu.

Objawy schizofrenii można podzielić na tzw. objawy wytwórcze, negatywne oraz poznawcze. Do objawów wytwórczych należą urojenia (fałszywe, chorobowe sądy) i omamy (spostrzeganie czegoś, czego nie ma), najczęściej omamy słuchowe – chory słyszy głosy, które mogą komentować jego zachowanie, prowadzić z nim lub między sobą dialog, rzadziej występują omamy z innych zmysłów – np. wzrokowe.

Objawy negatywne schizofrenii polegają na zubożeniu emocji, obniżeniu zainteresowań, tendencji do izolowania się od ludzi. Aktywność chorego znacznie obniża się. O ile przed chorobą pacjent mógł funkcjonować całkowicie dobrze, np. studiować, uprawiać sport, spotykać się ze znajomymi, o tyle, jeśli ma objawy negatywne, wycofuje się z życia.

Objawy poznawcze schizofrenii to zaburzenia koncentracji, pamięci czy tzw. pamięci operacyjnej (analogia do pamięci operacyjnej komputera). Pacjenci gorzej radzą sobie z przyswajaniem informacji, wykorzystaniem tych informacji do podejmowania działań.

W sytuacji ostrych objawów psychotycznych, mogą wystąpić również zaburzenia zachowania – np. pobudzenie, rzadko agresja. Zaburzenia zachowania oraz objawy wytwórcze leczy się najlepiej, o czym niewiele osób wie. Gorzej wygląda leczenie objawów negatywnych.

2. JAK WYGLĄDA DIAGNOSTYKA SCHIZOFRENII?

Diagnostyka schizofrenii polega przede wszystkim na szczegółowej rozmowie pacjenta z lekarzem psychiatrą. Rozmowę taką nazywamy badaniem klinicznym, ma ona swoją strukturę polegającą na wychwyceniu objawów oraz zebraniu od pacjenta dokładnego wywiadu rodzinnego (np. jak się pacjent rozwijał w niemowlęctwie, jak funkcjonował w szkole, w późniejszych etapach życia itp.). Jeśli schizofrenia jest rozwinięta, to dostrzeżenie objawów nie jest trudne. Czasem pewne objawy sugerujące schizofrenię mogą mieć jednak inną przyczynę (np. nadużywanie narkotyków, niektóre choroby somatyczne). Gdy są wątpliwości co do przyczyn lub choroba jest w okresie prodromalnym wykonuje się badania laboratoryjne, neuroobrazowe lub dodatkowe badania psychologiczne.

3. W JAKIM PRZEDZIALE WIEKOWYM NAJCZĘŚCIEJ ZAPADA SIĘ NA SCHIZOFRENIĘ?

Schizofrenia to choroba ludzi młodych. Najczęściej pierwsze objawy pojawiają się u osób w wieku od 20 do 40 lat, a więc wtedy, gdy osoba jest w pełni sprawna, korzysta z życia - studiuje lub podejmuje pierwszą pracę. Jest to tym bardziej bolesne, gdy zauważamy stopniowe wycofywanie się z życia osób dotkniętych chorobą. Aby do tego nie dopuścić, bardzo ważne jest jak najszybsze włączenie leczenia. Chociaż zachorować można w każdym wieku.

4. CZY SCHIZOFRENIA JEST DZIEDZICZNA?

Nie ma pojedynczego genu schizofrenii, który można odziedziczyć po rodzicach. Dziedziczy się jednak pewne cechy, które zwiększają podatność do zachorowania.

Ryzyko zachorowania na schizofrenię w populacji ogólnej wynosi 1 %. Wzrasta ono w przypadku, gdy ktoś z krewnych jest chory. Gdy oboje rodzice chorują, wynosi ono już ponad 40 %, gdy jedno z rodziców – kilkanaście procent.

Oprócz czynnika genetycznego muszą wystąpić jeszcze inne czynniki, np. czynniki stresowe, czasem uraz okołoporodowy, które w połączeniu z genetycznie uwarunkowaną podatnością wyzwalają pierwszy epizod schizofrenii.

5. CZY SCHIZOFRENIĘ MOGĄ WYWOŁYWAĆ OKOLICZNOŚCI ZEWNĘTRZNE? JEŚLI TAK, TO JAKIE?

Aby schizofrenia sie ujawniła, czasem na podatność biologiczną musi nałożyć się kilka innych czynników. Należą do nich wspomniane już czynniki stresowe lub uraz okołoporodowy, czasem również branie narkotyków.

Mam pacjentów, u których choroba rozwinęła się na studiach lub w wojsku. Nie wiadomo czy bez tego stresu schizofrenia nie rozwinęłaby się wcale czy rozwinęłaby się później. Ale niewątpliwie czynnik ten miał u nich wpływ na wystąpienie w danym czasie objawów choroby. To samo jest z zażywaniem narkotyków, również tzw. miękkich (np. marihuany). Osoby biorące narkotyki nie zdają sobie sprawy, że zwiększają u siebie ryzyko wystąpienia choroby. Oczywiście choroba nie rozwinie się u każdego kto bierze narkotyki, ale u osoby podatnej narkotyk może ją wyzwolić lub przyspieszyć.

6. CZY SCHIZOFRENIA MA PRZEBIEG CYKLICZNY? JEŚLI TAK, TO OD CZEGO OWA CYKLICZNOŚĆ ZALEŻY?

U ok. 20 % pacjentów mamy do czynienia tylko z jednym epizodem schizofrenii, który po zastosowaniu leczenia już nigdy nie powróci. Inni zaś mają nawroty, polegające na okresowych zaostrzeniach objawów psychotycznych (urojeń, omamów). Pomiędzy nawrotami albo jest całkowita remisja, albo też mamy do czynienia z utrzymującymi się objawami negatywnymi (zubożenie emocjonalne, wycofywanie się z życia itp.). Najgorszy przebieg schizofrenii to szybkie narastanie objawów negatywnych z przewlekle utrzymującymi się urojeniami i omamami – taki przebieg występuje u kilkunastu procent chorych, pomimo leczenia. Przy rozpoznaniu nie wiemy, jak będzie chorował konkretny pacjent, nie da się tego do końca przewidzieć.

7. JAK POMÓC CHOREMU NA SCHIZOFRENIĘ W RODZINIE?

Najważniejsze są wsparcie, takt i szacunek. W przypadku, gdy chory jest w ostrym okresie choroby i doznaje objawów psychotycznych, należy go wysłuchać i zrozumieć, że jego wewnętrzne postrzeganie jest chorobowo zmienione. Nigdy nie można przytakiwać i potwierdzać doznań psychotycznych u chorego, bo to utwierdzi go w jego myśleniu. Powinniśmy zapewnić go o naszym wsparciu i pomocy. W sytuacji izolowania się od otoczenia, łagodna motywacja oraz wyznaczanie pewnych obowiązków, które chory ma wykonać, mogą przyczynić się do jego aktywizowania. Nie powinno się natomiast wyręczać schizofrenika w jego obowiązkach. Bardzo ważną rzeczą jest również motywowanie do regularnego leczenia, które w większości przypadków przynosi znaczną poprawę.

8. CZY SCHIZOFRENICY MOGĄ BYĆ NIEBEZPIECZNI DLA OTOCZENIA? TAKIE DYLEMATY CZĘSTO FRAPUJĄ RODZINY, GDZIE JEST CHORY.

Czasem zdarza się, że pod wpływem doznań psychotycznych chory jest pobudzony, odczuwa lęk i stara się w jakiś sposób reagować – taką reakcją mogą być zachowania agresywne. Występują one dość rzadko, a agresję najczęściej chory kieruje przeciwko sobie. Jeśli już tak się dzieje, to jest wskazanie do hospitalizacji. Agresja i pobudzenie ustępują dość szybko pod wpływem leczenia. Po ustabilizowaniu stanu emocjonalnego staramy się uczyć pacjentów, jak sami mogą rozpoznawać symptomy zwiastujące pogorszenie, aby odpowiednio szybko zgłosili się do lekarza.

9. CZY SCHIZOFRENIA MOŻE DOPROWADZIĆ CHOREGO DO PRÓB SAMOBÓJCZYCH?

Tak, ok. 10 % chorych popełnia samobójstwo.

10. KTÓRA GRUPA CHORYCH PODEJMUJE SIĘ TAK DRAMATYCZNEGO KROKU? CZY RODZINA MOŻE TEMU JAKOŚ ZAPOBIEC?

Nie jest to do końca przewidywalne kto może targnąć się na własne życie. Ale są pewne czynniki, które zwiększają ryzyko podjęcia próby samobójczej. Należą do nich: wcześniej podejmowane próby samobójcze, silny lęk (np. pod wpływem doznań psychotycznych), zaburzenia nastroju, płeć męska, nadużywanie alkoholu, poczucie całkowitego nie radzenia sobie z sytuacją i braku oparcia w innych, samotność. Pamiętajmy, że schizofrenia może zakończyć się śmiercią, więc myśli i tendencje samobójcze u pacjenta zawsze należy traktować jak stan zagrożenia życia.

Uważam, że rodzina może pomóc w wielu przypadkach. Przede wszystkim nie bójmy się chorych pytać o myśli samobójcze. W swojej praktyce spotykam czasem członków rodzin pacjentów, którzy uważają, że pytanie chorego o myśli samobójcze może przyczynić się do popełnienia przez niego samobójstwa. Jest wręcz odwrotnie! Czasem chorzy nie mówią wprost o swoich doznaniach, ale pytani o to, czują ulgę, że mogą to z siebie wyrzucić. Rozmowa o myślach i planach samobójczych ma dać pacjentowi sygnał, że jest ktoś, kto chce mu pomóc w tym dramatycznym dla niego czasie. W sytuacji, gdy schizofrenik ma sprecyzowany plan popełnienia samobójstwa (np. przygotował sobie sznur lub narzędzie, albo wybrał miejsce) trzeba natychmiast interweniować i przewieźć go do szpitala. W Polsce w takich okolicznościach prawo dopuszcza hospitalizację nawet wbrew woli pacjenta. Pocieszające jest to, że u większości z nich myśli samobójcze ustępują.

11. CZY LUDZIE ZE SCHIZOFRENIĄ SĄ SKAZANI NA IZOLACJĘ SPOŁECZNĄ?

Nie ma ani jednego powodu, aby tak miało być. Chorzy na schizofrenię nie są grupą ryzyka w popełnianiu przestępstw. Takie myślenie może wiązać się z niską wiedzą na temat choroby, a brak wiedzy powoduje strach. Celem leczenia jest całkowita integracja chorego z otoczeniem we wszystkich sferach: rodzinnej, towarzyskiej, zawodowej. Nowoczesna medycyna stara się to zapewnić. Dążymy do tego, aby chorzy normalnie pracowali, uczyli się, studiowali. Mam pacjentów, którzy po opanowaniu ostrego epizodu psychotycznego, wrócili na studia lub do pracy. Jest to dla nich ważny czynnik, pozwalający lepiej radzić sobie z chorobą. Często jednak, pomimo leczenia, nie udaje się, aby chory do pracy powrócił. Czasami mu się to uniemożliwia. Według mnie zbyt mało chorych na schizofrenię w naszym kraju pracuje.

12. JAK OCENIA PAN WIEDZĘ NA TEMAT TEJ CHOROBY I LUDZI NA NIĄ CIERPIĄCYCH W POLSCE? JAK WYPADA ONA W PORÓWNANIU Z INNYMI KRAJAMI?

Wiedza na temat schizofrenii w naszym społeczeństwie jest nikła.

Chorych na schizofrenię uważa się za niebezpiecznych, większość ludzi sądzi, że leki, które chorzy muszą przyjmować przewlekle, uzależniają lub pogorszą ich stan. Jest to całkowita nieprawda. W ogóle podejście do psychiatrii mamy iście z XIX wieku, wstydzimy się chorób psychicznych. I tu, niestety, obserwuję często złą robotę osób publicznych, którzy w swoich wypowiedziach używają nazwy choroby „schizofrenia” w znaczeniu pejoratywnym. Politycy lub dziennikarze nierzadko używają w przestrzeni publicznej zwrotów, typu: „to jest schizofrenia polityczna”, „ten pomysł jest schizofreniczny” itp. Takie wypowiedzi naprawdę szkodzą chorym, przyczyniając się do ich stygmatyzacji. W kwestiach edukacji psychiatrycznej mamy jeszcze sporo do zrobienia.

Natomiast, co do porównania z innymi krajami, myślę, że specjalnie nie odbiegamy od średniej europejskiej. Znam dość dobrze sytuację we Włoszech i tam również ani stan wiedzy, ani podejście do chorych nie różnią się istotnie od naszego. Inaczej wygląda to w USA. Podczas gdy w Polsce leczenie psychiatryczne jest najczęściej skrywane, Amerykanie znacznie chętniej przyznają się do tego nie widząc w nim nic wstydliwego. Również znajomość niektórych chorób oraz stosowanych w nich leków jest większa w Ameryce niż w Europie.

Rozmawiała: Joanna Weyna Szczepańska

Joanna Weyna-Szczepańska