Teraz opowiem o drugim z trzech wielkich kryzysów psychicznych w moim życiu. Uważam (i nie jestem w tym odosobniony), że był to kryzys najcięższy.
W 2004 roku sytuacja wydawała się już być unormowana po kryzysie z roku 2002. Zmieniono mi z powrotem diagnozę na nerwicę, zdałem w maju maturę, świetnie zdałem egzaminy na studia. We wrześniu zacząłem spotykać się z dziewczyną. W październiku zacząłem studia. Niestety, choroba znowu dała o sobie znać. Zacząłem się coraz gorzej czuć. Najpierw rzuciłem studia, potem rozpadł się związek. Na domiar złego zostałem okradziony, w wyniku czego miałem na głowie dużo formalnych spraw związanych z wyrabianiem nowych dokumentów. Pod koniec 2004 roku rzuciłem leki. Przez parę miesięcy mój stan zdrowia systematycznie się pogarszał, aż w drugiej połowie lutego 2005 roku zacząłem robić bardzo dziwne rzeczy. Do dotychczasowych urojeń doszło przede wszystkim następujące: jestem prorokiem, to nie nowość, ale jestem Eliaszem. Toczyłem naprawdę interesujące rozmowy z moimi głosami, które interpretowałem jako anioły lub diabły.
22 lutego wieczorem wyszedłem z domu. Chciałem dotrzeć do mojego "narodu wybranego", do Laosu. Ta noc była koszmarem dla mojej rodziny. W trakcie tej nocy robiłem bardzo dziwne rzeczy, myślałem, że jestem torturowany i prześladowany i że to wszystko trwa trzy lata, a trwało "tylko" kilkanaście godzin. Ostatecznie jakimś cudem trafiłem do domu. Przyjechała policja, potem pogotowie. Zostałem zabrany do szpitala.
23 lutego. W szpitalu początkowo nie wiedziałem, co się dzieje. Po dobrych kilku godzinach wpadłem w psychotyczny szał, kopnąłem chyba trzy osoby. Oczywiście trafiłem w pasy. Dostałem kilka zastrzyków i po kilkunastu godzinach zostałem oswobodzony.
Z tego, co było przez następne dwa tygodnie, prawie nic nie pamiętam. Wiem, że byli jacyś bardzo życzliwi wolontariusze - siostra zakonna i dwoje świeckich, którzy bardzo mnie podnosili na duchu i oczywiście pomagali w higienie. Jestem im bardzo wdzięczny za całe dobro, którego od nich doświadczyłem.
Później bardzo szybko zaczął mi się polepszać stan zdrowia i zaskakująco szybko, bo już 13 kwietnia, zostałem wypisany ze szpitala. Oczywiście na trwałe ustalono, że jestem chory na schizofrenię (paranoidalną).
Urodziłem się w 1984 roku w Warszawie. W wieku 18 lat (jeśli nie wcześniej) zachorowałem na schizofrenię. 16 razy byłem w szpitalu, po raz ostatni w 2010 roku. W ostatnich latach czuję się wyraźnie lepiej. Stworzyłem ten blog, aby w ciepły sposób pisać o schizofrenii, ponieważ uważam, że w Polsce ta choroba fatalnie się kojarzy, a o chorych mówi się głównie źle.
Trafiłem do SdPNC w wieku19 lat w 1992roku(po raz pierwszy).Mam 43lata i jakoś staram się by żyć. Chętnie opiszę ,co się ze mnąi wokoło mnie działo. Nie wiem jeszcze jak i gdzie.
OdpowiedzUsuńO.K. Rozkminiłem co i jak i podoba mi się forma w jakiej ukazuje się blog. Na razie jeszcze się rozglądam ;)
OdpowiedzUsuńDzięki. Cieszę się :-)
UsuńMam pomysł, gdzie mógłbyś to opisać. W "Alternatywie", gazecie mojego Środowiskowego Domu Samopomocy Ursus. Ukazuje się ona nie tylko w wersji papierowej, ale również w Internecie, na google.com/+SlonecznyDom Alternatywa . Podam Ci kontakt do terapeutów: 22 867 65 54, 511 863 083 (godz. 8-16), E-mail sds.ursus@gmail.com
OdpowiedzUsuńP.S. Nigdy nie spotkałem się z określeniem SdPNC. Chodzi o szpital dla psychicznie i nerwowo chorych?
Pozdrawiam!